Widok starych organów kościelnych wprawia ludzi w podniosły nastrój, a kiedy wnętrze wypełniają dźwięki potężnych akordów, zamierają z zachwytu.
- Sekret organów - powiedział ratujący sprzed 10 laty (tekst powstał w 1998 roku - przyp.) organy w kościele św. Jacka w Słupsku, najsłynniejszy polski organmistrz - Zdzisław Kamiński
- polega na tym, że łączą one głosy podstawowe z głosami pomocniczymi.Widz podziwia jedynie zewnętrzny widok organowej szafy (prospekt), serca instrumentu zobaczyć nie może, bowiem jest ono skryte pod warstwą ozdób, płaskorzeźb i ornamentów roślinnych.
Źródła historyczne podają, że organy kościoła zamkowego ufundował ostatni Gryfita - książę Ernest Bogusław de Croy. Podobno są one bliźniaczo podobne do instrumentu w katedrze w Kamieniu Pomorskim, ale badań porównawczych nigdy nie przeprowadzono.
Rok budowy organów - 1680 - określa się tylko na podstawie fragmentu testamentu księcia spisanego w 1682 roku, w którym władca przeznacza 100 talarów na konserwację i utrzymanie istniejącego już w kościele instrumentu. Ile lat wcześniej go zbudowano? Tego nie wiadomo dokładnie, bowiem żadne materiały ikonograficzne nie przetrwały do naszych czasów.
Być może właśnie rok 1680 jest datą właściwą, choć tak naprawdę to tylko hipoteza.
Toruńscy naukowcy, przeprowadzający ekspertyzę organów, kolejno odkrywali ich historię. Prospekt organów został zbudowany z dwóch części: szafy głównej i pozytywu tylnego.
Ta druga część organów jest wbudowana w balustradę chóru, co było niezwykle oryginalnym rozwiązaniem architektonicznym w ówczesnym budownictwie organowym i sprzyjało niejako wysunięciu instrumentu ku środkowi świątyni. Wsprate na konsolach wieże piszczałkowe szafy głównej zwieńczone są figurami króla Dawida z harfą oraz dwóch muzykantów. Zachowane ślady po zawiasach nasunęły konserwatorom z Torunia przypuszczenie, że w przeszłości między szafą główną a tzw. pozytywem przednim istniały ruchome skrzydła, które były cechą charakterystyczną dla instrumentów budowlanych w krajach nadbałtyckich. Tajemnicą pozostanie - jak wyglądały.
Organy miały być pomnikiem wystawionym za życia, bowiem na ich bocznych ścianach książę Ernest umieścił kartusze herbowe swego rodu i całego Pomorza. Instrument miał rozbrzmiewać ''po wsze czasy'', jak życzył sobie książę, ale życzenie się nie spełniło.
Mimo, iż piszczałki w organach były przerabiane i uzupełniane od początku XX wieku, insturment już ledwo zipie i wielu utworów nie da się na nim zagrać. Bywa, że muzycy naciskając klawisz, słyszą jedynie syk powietrza.
Eksperci stwierdzili, że organy z kościoła św. Jacka należy zrekonstruować.
Wśród wielu zaleceń konserwatorskich znajduje się np. polecenie, by
,,wszystkie piszczałki drewniane wykonać z odpowiednio gatunkowego materiału, a piszczałki metalowe ze stopu organowego tzn. cyny i ołowiu''. Zaś
''blachę do wykonania piszczałek po odlaniu należy obtoczyć do uzyskania należytej grubości a następnie wymłotkować''.W 1997 roku pasjonaci muzyki organowej założyli w Słupsku Stowarzyszenie Rekonstrukcji Organów Kościoła Zamkowego, na którego czele stanął nauczyciel muzyki - Janusz Dudziński. Celem jest zebranie funduszy na modernizację instrumentu. Czy się uda? Czas pokaże!
Na uwagę zasługuje również ołtarz znajdujący się w kościele św. Jacka.
Badająca od lat dzieje dynastii Gryfitów dr Jadwiga Kochanowska ze Szczecina, odsłoniła kulisy swoich dociekań nad ołtarzem w kościele.
Otóż, zdaniem badaczki, centralna część obecnego ołtarza pierwotnie była nagrobnym epitafium Jana Fryderyka, być może przygotowanym na dworze szczecińskim zaraz po śmierci księcia w 1600 roku. Żona - bardzo uczuciowo związana z księciem - chciała upamiętnić jego postać polecając artyście (bądź artystom) namalować nieżyjącego już księcia w pozycji adorującej Chrystusa pod krzyżem. Drugą postacią na tym obrazie jest sama księżna, wówczas leciwa, prawie 60-letnia, którą przedstawiono w pełni młodości.
W przedsionku kościoła znajduje się tablica, która powinna być tylną częścią ołtarza. Informuje o osobach fundatorów. Tak więc nie ołtarzem miało być książęce epitafium, ale pomnikiem książęcej pary.
Słupscy konserwatorzy zwrócili uwagę na fakt, że górna część ołtarza jest za ciężka w stosunku do centralnej, co spowodowało mechaniczne uszkodzenie drewna. Badania dr Kochanowskiej sugerują, że najwyższe partie były zdjęte z pierwotnego ołtarza znajdującego się w tym kościele i ''doklejone'' do książęcego epitafium prawdopodobnie przywiezionego przez księżną.
Przez dziesiątki lat istniało przekonanie, że autorem ołtarza jest Jakub Funcke z Kołobrzegu. Najnowsze badania poddają to w wątpliwość, bowiem w górnej części zabytku odkryto litery J.F.F. oraz D.B., a więc być może twórcą jest rzeźbiarz określany monogramem B. i malarz o monogramie J.F. Ciekawostką jest również fakt, że najistotniejszym insygnium, w jakim księżna kazała namalować zmarłego jest Medal Łaskawości nadany mu przez cesarza.
Oboje książęta mieli słabość do biżuterii. Książę obsypywał nimi młodszą o 19 lat małżonkę i pewnie to był jeden z powodów ogromnego zadłużenia książęcego skarbca ujawnionego po śmierci władcy Pomorza.
Klejnoty książęce pojawiły się nie tylko w legendzie, ale i w rzeczywistości - jako element pewnych wydarzeń z 1574 roku.
Otóż, Jan Fryderyk przygotowywał żonie wdowie wiano, w postaci zamku w Słupsku. Skrzydło południowe remontowała ekipa budowlanych, złożona z kilkunastu osób. Pewnego razu malarze przyszli do pracy, jak zwykle o piątej rano i zobaczyli, że drzwi do wieży są wyważone, a na ziemi leży siekiera. Zaalarmowano księcia...Okazało się, że na jednej z kondygnacji wieży rozwalony jest piec, który ogrzewał komnatę książęcą. Przez otwór złodzieje wynieśli kasetę z biżuterią księżnej Erdmundt.
Jan Fryderyk natychmiast rozkazał uwięzić czterech malarzy. Wstawili się za nimi rajcowie miejscy, ale książę ''miał nosa''. Złodziejem był bowiem jeden z czeladników, któremu udało się zbiec. Ujęto go jednak błyskawicznie. Schwytano go aż na Śląsku i miał przy sobie skradzione klejnoty. Sprzedał tylko jedną broszkę.
W trakcie procesu ujawniono, że przez 13 lat wędrował po Europie, najmował się do prac budowlanych i okradał swoich chlebodawców. Złodzieja powieszono na bramie miejskiej prowadzącej do Słupska.
Klejnotów na oryginalnym ołtarzu kościelnym nie powieszono, ale imitacje (ujawnione przez konserwatorów) wskazują, że księżna Erdmundt miała do nich wielką słabość. Warto dodać, że opalizujące barwy oddające blask biżuterii są oryginalne - XVII-wieczne. Konserwatorzy odsłonili je spod grubej warstwy przemalowań.
Stara legenda głosi, że mieszkająca na zamku słupskim księżna Erdmundt - wdowa po Janie Fryderyku, uwielbiała klejnoty. Niepostrzeżenie zaczęły jej one ginąć z jej szkatuły. Rozwścieczona księżna posądziła o kradzież jedną z pokojówek i wygoniła ją z zamku. Mijały lata, a klejnoty nadal ginęły. Tajemnica wyjaśniła się dopiero po ścięciu starego, spróchniałego drzewa rosnącego na dziedzińcu. Otóż z wnętrza spróchniałego pnia wydobyto...klejnoty księżnej Erdmundt, ukryte tam przez kruka-złodzieja. Księżna zrozumiała, że pokojową niesłusznie oskarżyła i jako akt pokuty ufundowała ołtarz do przyzamkowego kościoła, który ozdabiały odnalezione kosztowności. Zaś kruk - sprawca całego nieszczęścia - po dziś dzień zdobi szczyt ołtarza.
Może w tej opowieści jest ziarno prawdy i należy czekać na dzień odkrycia miejsca w kościele św. Jacka, w którym schowane są książęce skarby?