Jako, że od naszych ostatnich wypraw fotograficzno-eksploracyjnych minęło już naprawdę sporo czasu, co było spowodowane różnymi zawiłościami, nie tak dawno postanowiliśmy ponownie ruszyć w teren. Korzystając z zachęcającego słońca w ostatni weekend, postanowliśmy udać się do miejscowości Szopa w powiecie kartuskim. Trafiliśmy tam po raz pierwszy zupełnym przypadkiem na Sylwestra i okolica spodobała nam się na tyle, że doszliśmy do wniosku, że warto byłoby pokręcić się po tym terenie, bo tam nas jeszcze nie było...
Jak wiadomo obecnie mapy Messtischblatt nie działają jak kilka lat temu, więc ,,uderzliśmy'' w te tereny nieco w ciemno. Pomocą służyła nam jakże uprzejma pani Grażyna Bulczak, u której się zatrzymaliśmy. Pokazała nam ciekawe tereny i pola, którymi nikt się nie zajmuje, więc doszliśmy do wniosku, że spróbujemy się tam troszkę pokręcić. W promieniach przyjemnego słońca, ale jednocześnie smagani zimnym wiatrem ruszyliśmy. Okazało się, że ziemie w okolicach Szopy są wyjątkowo czyste (co oczywiście bardzo cieszy), bo już pomijając kwestię znalezeinia jakiś ,,fantów'', nie natrafiliśmy na żadne śmieci typu puszki, kapsle, etc... Czasami było wręcz nudno... ;) Jednak też nie wróciliśmy z pustymi rękami. Wyskoczyło nam kilka monetek (większość polskich z lat 80-tych), 10 Pfennig(ów) (niestety rok nie jest możliwy do odczytania), stara niemiecka siekiera, wojskowy kubek (dosyć mocno zdezelowany), rączka po nożu i kilka przedmiotów, które zostawiliśmy do dalszej identyfikacji. Trafił się też...telefon komórkowy marki Sony z kartą SIM w nieistniejącej już sieci IDEA.
Kolejnego dnia ruszyliśmy na prywatne podwórko, na terenie którego niedyś mieszkali dziadkowie pani Grażyny. Kiedyś było to pokaźne gospodarstwo: na podwórzu znajdowała się stodoła, piec kaflowy, studnia (dziś już zasypana) oraz pomieszczenie do ,,suszenia i przechowywania żywności''. Oczywiście detektor szybko zaczął nam wariować, bo okazało się, że w jednym miejscu znajdowało się pod ziemią dużo...czegoś...Było tam mnóstwo kafli z pieca, jakieś cegły, wielkie kamienie, kawałki blachy. Spędziliśmy tam naprawdę mnówstwo czasu, gdyż dół z racji bliskości bajorka, szybko zaczął się wypełniać wodą. Ostatecznie oprócz ciekawych kafelek z pieca, nie wyciągnęliśmy nic, co przykułoby naszą uwagę. Wszystko okazało się stertą...zasypanych śmieci.
Bywa i tak... :/
Przemarznięci, z mokrymi i bolącymi nogami szybko wróciliśmy do wynajmowanego mieszkania, aby się nieco ogrzać i odpocząć.
Mimo, iż samych fantów zbyt wiele nie było, to jednak wypad uważamy za jak najbardziej udany. Już sam fakt, że człowiek ruszył w teren i pospacerował podziwiając niesamowite widoki sprawił, że lepiej sie poczuł. Na pewno nie jest to ostatani raz. Planujemy ruszyć już na wiosnę albo latem, gdyż okoliczne jeziorka zachęcają miłośników wędkowania do aktywnego spędzania czasu na świeżym powietrzu.